I już jestem w Polsce. Szybko trzeba było powrócić do codzienności, kapryśnej pogody i do pracy. Jednak w ciągu dnia myśli często jeszcze uciekają w stronę Azji… wystarczy, że na moment je uwolnię, a już pędzą w tamtym kierunku.
Nasz wyjazd podzielony był na dwie części. Pierwsza to totalna laba, relaks, plaża, morze i nurkowanie w Tajlandii.
Dzisiaj napiszę więc parę słów o Krabi i wyspach Phi Phi w Tajlandii.
Trzeba przyznać, że są one urocze. Widoki, jak z bajki, pionowe skały wyrastają z morza, woda mieni się wszystkimi najpiękniejszymi odcieniami szmaragdu i turkusu. Słońce, jak wszędzie daje radość i energię, powietrze pachnie tropikami, wokół egzotyczne kwiaty. Sądzę, że tak może wyglądać raj. W tym raju zaplanowaliśmy kilka nurkowań.
Pierwsze zejścia pod wodę trochę nas rozczarowały. Niedaleko naszej plaży przy tzw. lokalnych wyspach widoczność była kiepska, rafa zupełnie nieciekawa, wręcz uboga, jedyną atrakcją był żółty konik morski, którego widziałam pierwszy raz na wolności, bo wcześniej tylko w akwarium, ale to się nie liczy. Niewątpliwą zaletą była też temperatura wody, około trzydziestu stopni.
Przez kolejne dwa dni nurkujemy przy wyspach Phi Phi. Tworzą one Park Narodowy. Płyniemy tam ponad dwie godziny. Atmosfera na łodzi jest całkiem miła, międzynarodowe towarzystwo i wesołe rozmowy. Po drodze mijamy kolejne skały z uroczymi zatoczkami i plażami.
Jedna z wysp przypomina kształtem ogromnego kurczaka, stąd zapewne jej nazwa: Chicken Island. Przepływamy też obok słynnej „Niebiańskiej Plaży”, na której w 2000 roku kręcono film z Leonardo DiCaprio, o tymże tytule. Plaża ze względu na swą urodę, jak najbardziej zasługuje na miano niebiańskiej, jednak tłumy, które ją teraz odwiedzają trochę psują jej czar.
Warto było płynąć łodzią ponad dwie godziny, żeby zanurkować przy wyspach Phi Phi. Tutaj widoczność była doskonała, rafa piękna, bogata fauna i flora, ławice kolorowych rybek, żółwie, ogromne meduzy... W płytszych miejscach słońce oświetlało dno morza, uwydatniając kolory i piękno podwodnego świata. Natknęliśmy się też na żółwia i kilkanaście rekinów. Przy rekinach nie było nam do śmiechu i pomimo tego, że były to rekiny rafowe, które raczej nie atakują ludzi, to i tak adrenalina była duża.
Ostatni dzień w Krabi spędzamy na plaży. Plaża Ao Nang jest jedną z najpopularniejszych w tym rejonie. Rano widzimy, jak liczne grupki ludzi wypływają charakterystycznymi długimi łodziami na okoliczne wyspy i mniejsze plaże. Dzięki temu na Ao Nang nie ma tłumów. Rano jest odpływ, plaża jest, więc szeroka, a morze płytkie. Siedzimy w cieniu, bo w słońcu się nie da. Kąpiel w morzu też nie daje orzeźwienia, ale wcale mi to nie przeszkadza. Lubię ciepło.
Wieczorem siedzę na tarasie naszego domku i wsłuchuję się w dźwięki. Próbuję czytać książkę, ale nie mogę. Wolę patrzeć i słuchać. Z balkonu widzę ogromną wapienną skałę, wysokie palmy i bujną zieleń. W gęstym i ciepłym powietrzu unosi się słodki zapach kwiatów. Słychać ptaki, gekony i chyba małpy, potem rozpoczęły swój koncert cykady. Grały jak oszalałe, tak głośno, że zagłuszyły wszystko inne. Za chwilę z pobliskiego meczetu dobiegły śpiewy muezina. Siedziałam na tym tarasie i z wdzięcznością chłonęłam ciepłe, egzotyczne chwile.